Skończyłam niedawno kurs pierwszej pomocy. Nie przygotował mnie do sytuacji jaką przeżyłam w czasie tegorocznych ferii. Mój chłopak, wraz z czwórką naszych przyjaciół poszedł do barku w naszym ośrodku (standard średni) napić się „na dobry koniec wyjazdu”.
Ja spalam w pokoju, bo nie piję i nie lubię wdychać dymu. Po godzinie Adam wtoczył się do pokoju. Wściekłam się, że się spił w trupa (co nie zdarzyło mu się przez prawie 2 lata naszej znajomości). Wymiotował strasznie, w końcu położył się do łóżka. Zaczął wymiotować na siebie, wiec odwróciłam go, podstawiłam wiadro, dałam łyżeczką pić. Jakoś wstał, zawlekł się do toalety. Zamknął się. Po chwili usłyszałam, że się dusi, nie chciał otworzyć drzwi wiec stałam pod łazienką próbując go uspokoić. W końcu jęknął, żebym go nie zostawiała i jakoś otworzył zamek. Zawlekłam go do łóżka, położyłam trochę wyżej, odgięłam mu głowę, żeby udrożnić drogi oddechowe. Zaczął się dusić, sinieć, dławić, nie pomagało odwracanie go na bok, ułatwianie wymiotów.
Do pokoju weszła dziewczyna, która przeżyła już coś takiego. Obłożyła go zimnymi ręcznikami i zaczęła liczyć oddechy, oddychając z nim. Za każdym razem, gdy przestawał potrząsałyśmy nim, klepałyśmy, wołałyśmy jego imię (choć tracił przytomność) prosząc by wziął wdech. Lekarz, który akurat był z nami kazał wezwać pogotowie. Przyjechał jeden lekarz, dał mu zastrzyk z adrenaliny, nic nie pomagało. Adam zieleniał, brał trzy wdechy i przestawał. W pewnym momencie zaczął się żegnać i mówić że coś komuś zapisuje. Pogotowie, które przyjechało nie chciało go zabrać.
W tym czasie historia powtórzyła się u drugiego chłopaka, który pił z Adamem wódkę. Gdy tamten dostawał zapaści u Adama było już pogotowie. Po groźbach, prośbach i lamentach pogotowie zabrało ich obu. Adam nie oddychał normalnie ponad 2 godziny. W szpitalu spławili nas i nie chcieli im zrobić toksykologii. We krwi mieli 1,3 i 1,5 promila. Nie tak mało, ale od tego chyba się nie dostaje bezdechu i nie ląduje w szpitalu (ja lekarzem nie jestem). Dopiero rano pobrali im próbkę moczu. Ale chłopcy byli już po płukaniu żołądków i całonocnej kroplówce, więc lekarka powiedziała, że nic badanie nie wykryje. Lekarz kazał nam wziąć alkohol, który pili do przebadania po powrocie do domu. Uważał, że skoro dwóch gości, rożnej budowy dostało takiej samej reakcji po 4 kieliszkach wódki to znaczy, że alkohol był skażony. Cala akcja kosztowała nasz 700 zł, żadne ubezpieczenie nam nie odda, bo w szpitalnej wypisce napisali, że chłopcy się po prostu zachlali, a nie było czasu iść na policję.
Trochę nerwowych sytuacji w życiu miałam, więc podczas całego zdarzenia zachowałam względnie zimną krew. Siedziałam przy Adamie słuchając, czy oddycha. Natomiast dziewczyna drugiego gościa wpadła w histerię. Potrząsała nim. Gdy przestawał oddychać krzyczała, że nie musi, bo ona go kocha i będzie oddychać za nich dwoje. Mimo, że był lekarz zajął się nim wcześniej, chłopak ten był w gorszym stanie.
Jedyna rzecz, którą dało mi szkolenie, to opanowanie. Co prawda teraz po mnie schodzi to wszystko. Ale na żadnym szkoleniu nikt nigdy nie mówił mi jak postępować w przypadkach zatrucia alkoholem, ani nawet ostrego przedawkowania. Na zdrowy rozum wiedziałam, że muszą leżeć na boku, żeby nie udławić się tym czym wymiotowali (wszystkim, krwią, żółcią, flegmą).
Dlatego proszę wszystkich, którzy robią szkolenia z pierwszej pomocy, żeby włączyli to do programu kursu. W Polsce tak dużo ludzi pije…
Agnieszka
(nadająca się na psychoterapię)
Szczegóły wyjazdu i imiona bohaterów zostały zmienione. Redakcja