„(…) Posłuchajcie zatem, szlachetni panowie, co wydarzyło się tydzień temu nie opodal miasta wolnego, zwanego Hołopolem. Otóż świtem bladym, ledwie, co słonko wschodzące zaróżowiło wiszące nad łąkami całuny mgieł…
(…) Krótko, bez metafor. Na pastwiska pod Hołopolem przyleciał smok.
(…) Opowiadaj. Duży był?
– Ze trzy końskie długości. W kłębie nie wyższy niż koń, ale dużo grubszy. Szary jak piach.
– Znaczy się, zielony.
– Tak. Przyleciał niespodziewanie, wpadł prosto w stado owiec, rozgonił pasterzy, utłukł z tuzin zwierząt, cztery zeżarł i odleciał.”
W ten sposób się o mnie dowiedzieli.
Uradzili, że podzielą się na trzy grupy i ruszą, aby mnie zabić. Brrr. Pierwszej szajce przewodził niejaki Boholt (wyglądał prawie jak Maciek Dymkowski) rębacz, zasłużenie cieszący się opinią rzeźnika. W kolejnej grupie hersztem był Yarpen Zigrin krasnolud, którego rysy twarzy przywodziły na myśl Piotrka Zadrożnego. I w końcu prosty w myśleniu aczkolwiek skuteczny w działaniu szewc Kozojed, do złudzenia przypominający Anię Pietrucik.
Niedoczekanie wasze – pomyślałem tak łatwo mnie nie dostaniecie!
Ruszyli. Boholt z kompanią od razu pociągnął w knieje. Zadaniem, które miało ich wewnętrznie przygotować do spotkania ze mną, było wykonanie dobrego uczynku. Co zrobili? Nie, lepiej o tym nie pisać. W tym czasie ludzie Yarpena szukali kramu warzywnego z kapeluszem w herbie, w którym to żona kramarza miała coś wiedzieć o smokach. No i zdradziła im, jaki jest mój przysmak i podarowała im go oczywiście nie uczyniła tego za darmo balladę najpierw usłyszeć chciała.
Kozojed też by rad wyruszył, ale troszkę mu się pokomplikowało i długo w ziemi ryć musiał, zanim klucz odnalazł, który drzwi do komnaty z wiadomością otwierał. W końcu wszyscy sobie jakoś poradzili i ruszyli w leśne ostępy.
A w lesie, jak to w lesie. Tu żmijka, tam żmijka, ale one…Pierwszym poważnym zadaniem, któremu wszyscy stawić czoła musieli, było uwolnienie małego smoka z rąk okrutnej królewny. Ona to (jędza przebrzydła), zaczarowała część terenu tak by ludzka stopa stanąć na nim nie mogła i uwięziła biedne stworzenie. Ho, ho, jakich sztuczek się grupy imały by gada wydostać a częścią ciała żadną, gruntu nie dotknąć.
Droga wiodła dalej nad „jeziora toń okrutną”. Gdybym stwierdził, że okolica przypominała rezerwat „Na torfach” a syrena nad jeziorem miała uśmiech Sylwii Żabickiej to nie brzmiałoby to zbyt lirycznie. Pozostańmy, zatem przy opcji Mickiewicz/Goethe i dość powiedzieć, że nad lustrem wody każdy miał wczuć się w rolę rycerza szukającego ukrytego skarbu i przy pomocy syreny i jej narzędzi badawczych (!) mógł określić swój charakter, swoje cechy, swoje wnętrze.
Później znowu lasy i lasy. Zmierzchać zaczęło. Odległe jęki strzyg i mlaskanie kikimory nie odstraszyły nikogo. Mimo utrudzenia wszyscy wędrowcy brnęli gościńcem kilometr za kilometrem. A tu bęc. Jaskier. Poeta tutaj bardziej występując jako aktor chciał, by dziatki utrudzone, które do niego przyszły, sztukę krótką przygotowały. A mottem jej być miało stanu rycerskiego z harcerskim porównanie. Jakoś poszło… Nie wszystkim… A nawiasem mówiąc, to Jaskier bardziej niż średniowiecznego barda, przypominał idola nastolatek muzykanta osiągającego „Szczyt Możliwości” Maćka Siarkiewicza.
Gdy i to zadanie ukończone zostało, marsz mozolny z map użyciem się rozpoczął. Myślę, że każdy odetchnął, gdy nagle pojawiał się Michał z Osuchowa, który powożąc Żelaznym Rumakiem strudzonych wędrowców wywoził hen, hen aż za Wisłę odległą. Stamtąd dwie wiorsty drogi i… Zamczysko! Mury posępne. Flanki niezdobyte. Fosy nieprzebyte. Ale bilety wstępu oczywiście wykupione. Tylko smoka ani widu ani słychu! A przecież tajemniczy Borch, który na każdym liście, jaki czytali się podpisywał, wskazówki, dokąd zmierzać dawał, do zamku tego iść kazał. Gdzie smok, zatem? Gdzie poczwara okrutna, którą by zadania wypełnić, zabić należy?
Gdzie i kim był smok, jaki spotkał go los, tego nie napiszę. Wiedzą to wszystkie harcerki i wszyscy harcerze z Drużyny Sztandarowej, którzy 10 listopada Roku Pańskiego 2001 wyruszyli na 24 godzinną zbiórkę do Czerska.
Dalej było bardzo konkretnie. Kolacja z pieczonych na zamkowym dziedzińcu kiełbasek. Herbata z radzieckiego elektrycznego czajnika. Temperatura w pomieszczeniu taka, że każdy mógł przebrać się w luźny strój typu: dwa polary, czapka, szalik, kalesony i rękawiczki. W tym miejscu krzyczę głośne hip, hip, hurra na cześć taty Ewy druha Krzyśka Krzeszewskiego, który nie po raz pierwszy bardzo pomaga nam, tym razem przywożąc dwa wydzielające ciepło, kaloryferopodobne urządzenia.
Bardzo lubię Was słuchać. Tego, co macie do powiedzenia. Na wieczornicy „Harcerz postępuje po rycersku” miałem po temu okazję. Mówiliśmy o wielu trudnych i ciekawych rzeczach. O mówieniu prawdy. O umieraniu. O gotowości. Cieszę się, że byłem tam z Wami.
A co myślicie o „Balladzie o krzyżowcu”? Według mnie, naprawdę nieźle nam wychodziła…
Podczas wieczornicy powołaliśmy (o czym marzyłem od dawna) Kapitułę Imion. Chcemy wrócić do starej skautowej tradycji posiadania swego harcerskiego przydomka. I teraz Zuza, Piotrek i Ewa czuwać będą by te nowe imiona powstając, jednocześnie charakteryzowały ich posiadaczy. Każde imię ma swój sens, swoje drugie i trzecie dno. O północy nadano imiona dwóm osobom, które także odnowiły swoje Harcerskie Przyrzeczenie. Druhna Sylwia to od dziś dla nas wszystkich Sosna.
Ponieważ następnego dnia mieliśmy uczestniczyć we Mszy Św. z okazji rocznicy odzyskania niepodległości, należało skompletować sprzęt i wszystko omówić. Później starczyło nam jeszcze sił na punkt programu, który nazwałem „Poczytaj mi mamo”. Kto nie zasnął, ten dowiedział się, kim był Yarpen, Boholt, Kozojed, czy w końcu Borch czytaliśmy jedno z opowiadań z cyklu wiedźmińskiego Andrzeja Sapkowskiego.
A rano? Pobudka o 5.45 i jazda do Otwocka. Spotkaliśmy się tam ze wszystkimi, którzy nie mogli do Czerska wyjechać a pomogli nam podczas uroczystej Mszy, reprezentować nasz hufiec. Dziękuję Wam. Dziękuję Kózce wie, za co. Po raz pierwszy od kilku lat byli z nami także harcerze młodsi, z którymi po uroczystości przemaszerowaliśmy pod Nasz pomnik na Skwerze Szarych Szeregów. Jeszcze tylko wspólny krąg…. i do domów.
Czemu podczas Święta Niepodległości jest nas tak mało? Niech każdy drużynowy i harcerz sam sobie w sercu odpowie. Czemu problemem dla harcerzy jest oddanie 1-go listopada honorów poległym za ojczyznę? Czy warty aż tak przeszkadzają w zarabianiu kasy na sprzedaży zniczy? Wszystkich Świętych Dzień Handlowy!. Wszelkiego typu uroczystości patriotyczne są przecież doskonałą lekcją patriotyzmu. Dziś Ojczyzna nie woła o więcej. Ale czy nie odpowie Jej echo, jeżeli kiedyś zawoła o pomoc? Druhu Drużynowy! Zadbaj by tak się nie stało. Ucz harcerzy poświęcenia. Chwała nielicznym, którzy to czynią. Przecież to głównie na harcerzach i instruktorach leży dziedziczona z pokolenia na pokolenie tradycja i duma z własnej historii. Szkoda gadać…
Cztery Płomienie